pycha kroczy przed upadkiem memy

"Pycha kroczy przed upadkiem" - dodał szef PO. Lider PO we wpisie na Twitterze nawiązał do wypowiedzi premiera z czwartkowej konferencji, na której szef rządu i minister zdrowia Adam Wszystko zgodnie z przepisami, ale przed wprowadzeniem planu miejscowego, który zabroniłby takiej zabudowy. Jak to w Krakowie bywa. W opowieści urzędników budowlę sięgającą ponad 43 “@tom_ur Czapki z głów przed nimi. A w Dortmundzie można powiedzieć, że pycha kroczy przed upadkiem. Ten sezon fajnie pokazał, że mocne CV bez pracy nie wystarczy.” Ale pycha kroczy przed upadkiem. „Wyborcza”, tak jak Komorowski, Kopacz i cała ekipa Platformy, usiłują dzielić Polaków. Pojawia się jednak ogromna szansa na realizację hasła, przed którym drżą uwiązani do stołków włodarze polityczno-medialnego układu. To hasło łączy, nie dzieli: Nasz prezydent, nasz premier! 514K views, 2.1K likes, 83 loves, 2.6K comments, 4.9K shares, Facebook Watch Videos from SokzBuraka: Buta, arogancja, śmiech Zapamiętajcie ten żałosny obraz rządów PiS Pycha kroczy przed Frau Mit Hund Sucht Mann Mit Herz Zitate. Pycha. Według powszechnego przekonania kroczy przed upadkiem. Historia w pewien sposób potwierdza to przekonanie, ukazując historię państw i narodów, które były wielkie, a po których niejednokrotnie pozostały jedynie nieliczne artefakty ekscytujące wyłącznie archeologów i historyków. Są narody, które upadały i z upadku się dźwigały, dając świadectwo wewnętrznej siły. Taki los był i naszym, Polaków udziałem. I chyba w zawodach tych przez mistrzynię życia Historię organizowanych powinien (niestety) przypaść nam puchar z napisem „Za zajęcie pierwszego miejsca”. Nam udało się powstać z kolan po raz kolejny, inne jednak narody europejskie najwyraźniej podźwignąć się nie mogą lub też nie chcą. Co gorsza, zaczynają przekonywać, że pozycja to wspaniała, wygodna i godna, że wszyscy tak powinni, ba – wręcz muszą. Standardy, ale jakie? Jednym z argumentów wytaczanych przeciwko polskiemu rządowi, konsekwentnie odmawiającemu udziału w niszczeniu cywilizacji europejskiej, jest stwierdzenie wręcz – jak sądzą posługujący się nim – nieodparte. Otóż Niemcy, Francja, Belgia i inne państwa starej Unii twierdzą, że Polska musi przestrzegać „standardów europejskich”. Usłyszawszy owo potężne „A”, próżno jednak czekać na kolejne głoski. Owe twarde standardy stają się jakieś takie mgliste, niedookreślone. Europejscy mężowie stanu zdołali ostatecznie wydusić z siebie, że chodzi o „solidarność europejską”. Ciekawe, czy mówiąc to, mają na myśli również postawę Francji i Wielkiej Brytanii w 1939 r.? A może mówiąc, że Polska musi przestrzegać ustaleń, bo przecież pacta sunt servanda, odwołują się do Karty Atlantyckiej, w której USA i Zjednoczone Królestwo uroczyście zapewniły, że żadnemu państwu biorącemu udział w wojnie z III Rzeszą nie zostanie narzucona niechciana przezeń forma rządów, żadne też z państw napadniętych przez III Rzeszę nie poniesie strat terytorialnych? A już z pewnością przypominają sobie owego ducha solidarności, jaki towarzyszył im w czerwcu 1946 r., gdy ulicami Londynu w paradzie zwycięstwa przemaszerowali żołnierze 30 państw biorących udział w wojnie światowej po stronie aliantów. Byli dzielni żołnierze z Fidżi i Seszeli, wykluczono Polaków – by w imię europejskiej solidarności nie irytować Stalina. Nie czytali Sienkiewicza A wracając do Karty Atlantyckiej, nowoczesnego wyrazu myśli liberalnej i demokratycznej. Ciekawe, czy którykolwiek z jej twórców i sygnatariuszy zdawał sobie sprawę, w jak dużym stopniu powtarzała ona koncepcje chrześcijańskie wynikające z doktryny wojny sprawiedliwej św. Augustyna oraz – szczególnie – poglądy Pawła Włodkowica. To właśnie bowiem kanonik krakowski w 1415 r., stojąc niemal samotnie w obliczu cesarza, papieża, licznych książąt Kościoła i świeckich, sformułował i dobitnie wypowiedział przekonanie o niezbywalnym i nienaruszalnym prawie narodów do suwerennego wyboru formy ustrojowej własnego państwa. To zachodnia Europa przez następne wieki uparcie trzymała się koncepcji, że od woli władcy zależy nie tylko ustrój i organizacja państwa, ale również religia, jaką wyznawać mogą poddani. Dzisiejsi eurokraci zachowują się dokładnie jak Krzyżacy, przeciwko którym na soborze w Konstancji wystąpił Paweł Włodkowic: przyznają sami sobie mandat i prawo do decydowania w imieniu narodów o kształcie ich państw, o modelu relacji społecznych, o sposobie działania instytucji państwowych. Zapewne nie czytali powieści Henryka Sienkiewicza i nie znają słów, które polski noblista włożył w usta króla Władysława Jagiełły stojącego nad trupem Ulricha von Jungingena, wodza antypolskiej koalicji europejskiej: „Oto jest ten, który jeszcze dziś rano mniemał się być wyższym nad wszystkie mocarze świata”. Na peryferiach Europy I doszliśmy do kolejnego ze „standardów europejskich” – wolności osobistej. To bowiem właśnie król Władysław Jagiełło powinien być patronem przyrodzonych, nienaruszalnych, niezbywalnych i uniwersalnych indywidualnych praw człowieka. W nadanym przez niego w latach 1430–1433 przywileju jedlneńsko-krakowskim zawarte zostały prawa do wolności, do nietykalności cielesnej, do sprawiedliwego procesu. Oczywiście, że prawa te przysługiwały tylko rycerstwu – ale pamiętać należy, że w owym czasie rycerstwo stanowiło powyżej 10 proc. populacji zamieszkującej ziemie Królestwa, że w następnych latach owe prawa rozciągane były na kolejne kategorie ludności, zwłaszcza w Wielkim Księstwie Litewskim. W rezultacie, na przełomie XVI i XVII stulecia unikatowe w skali ówczesnego świata prawa dające wolność osobistą objęły ok. 12–13 proc. ludności Rzeczypospolitej będącej wówczas największym państwem Europy. Dla całości obrazu zobaczmy, jak to wyglądało w krajach, których przywódcy mówią o przywracaniu praworządności w Polsce i ubolewają, że Polacy tracą okazję, by siedzieć cicho. We Francji każdy poddany królewski mógł być uwięziony na podstawie listu królewskiego, będącego prostym wyrazem woli monarchy, by ktoś znikł – na kilka miesięcy, lat, na całe życie. Bez procesu, dowodów, sądu. Stan ten zmieniła dopiero konstytucja francuska z września 1791 r. Gwarancje wolności osobistej dawała też angielska Magna Charta (1215 r.), choć jej postanowienia monarchowie nieustannie starali się kwestionować, omijać lub łamać i dopiero Habeas Corpus Act z 1679 r. ostatecznie zagwarantował obywatelom prawo do sądu. I była jeszcze węgierska Złota Bulla króla Andrzeja II, również zawierająca gwarancje wolności. Gdy umieścimy te akty na mapie Europy, zobaczymy, że powstawały one na jej peryferiach, gdzie tradycje wolności tworzone i kultywowane były przez ludzi pogranicza, dla których wolność osobista była fundamentem świata. Instynktowna sympatia I jeszcze jedna niezwykła koncepcja: państwo jest wytworem woli i pracy wspólnoty, najczęściej narodowej. Nie jest własnością cesarza czy króla, nie konstruują go zaciężne regimenty czy małżeńskie koligacje. Państwo to nie ziemia, instytucje, panujący, państwo to ludzie i ich pamięć, ich uczucia i działania. Dziś to takie oczywiste, w lipcu 1797 r. był to absolutny przełom w myśleniu o relacjach obywateli, wspólnoty z państwem. A najwspanialsze jest to, że taką nowatorską myśl Józef Wybicki zdołał zawrzeć w jednej strofie żołnierskiej piosenki: „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy…”. W tym roku po raz pierwszy na Wyspach Brytyjskich, z inicjatywy ambasadora RP Arkadego Rzegockiego odbył się Polish Heritage Day (dzień polskiego dziedzictwa). Było pięknie, biało-czerwono, kolorowo i radośnie. Były ludowe stroje, śpiewy, pierogi, lepienie garnków, dziecięce zabawy i przyjacielskie rywalizacje dorosłych. To wspaniały początek cyklicznej imprezy. I warto w jej kolejnych edycjach pokazać, że Polska to kraj nie tylko szanujący swoją tradycję, lecz także to Naród i państwo mające istotny, niepowtarzalny wkład w budowę cywilizacji łacińskiej. Wszak Brytyjczykiem był Gilbert Keith Chesterton, który powiedział takie oto słowa: „Moja instynktowna sympatia do Polski zrodziła się pod wpływem ciągłych oskarżeń miotanych przeciwko niej; i – rzec mogę – wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem mianowicie do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa. Ilekroć zdarzało mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, uprawiającego lichwę i kult terroru, grzęznącego przy tym w bagnie materialistycznej polityki, tylekroć odkrywałem w tym osobniku, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski”. Źródło: Dodał(a): zakazanememy Data: 2021-11-06 22:12 Kategoria: Ogólna Pycha kroczy przed upadkiem. Dodał(a): zakazanememy Data: 2021-11-06 22:12 Kategoria: Ogólna Hipokryzja! Dodał(a): zakazanememy Data: 2021-11-06 22:12 Kategoria: Ogólna Potwór! Dodał(a): zakazanememy Data: 2021-11-06 22:12 Kategoria: Ogólna Morderczyni! Dodał(a): zakazanememy Data: 2021-11-06 22:12 Kategoria: Ogólna Jemu już nic nie pomoże Dodał(a): zakazanememy Data: 2021-11-06 22:12 Kategoria: Ogólna Tak będzie Następna strona ‹ PierwszyOstatni › Jadwiga Emilewicz znalazła się pod ostrzałem po ujawnieniu, że ferie spędzała w górach, a jej trzej synowie korzystali z wyciągi i stoku narciarskiego. Krytykują ją nawet koledzy ze Zjednoczonej Prawicy, a internet zaroił się od MEMÓW. Zobacz na kolejnych slajdach, posługując się klawiszami strzałek, myszką lub gestami >>>Nie ustają echa afery z Jadwigą Emilewicz. Reporterzy TVN24 odkryli, że była wicepremier i minister rozwoju slalomem ominęła obostrzenia: podczas gdy stoki narciarskie są zamknięte, na nartach jak gdyby nigdy nic jeździli na Podhalu jej trzej synowie. Na dodatek już po fakcie wystawiono im... licencje zawodnicze. Tłumaczenia na niewiele się zdały. Emilewicz ostro krytykują nawet koledzy ze Zjednoczonej Prawicy, a internet zaroił się od MEMÓW. Niesforna posłanka został powołana nawet do kadry skoczków i ma licencję na start w Zakopanem! Zobacz na kolejnych slajdach, posługując się klawiszami strzałek, myszką lub gestami. Jadwigi Emilewicz slalom między obostrzeniami MEMYZOBACZ NAJLEPSZE MEMY >>>Sprawę ujawnił reporter TVN24. Jadwiga Emilewicz spędzała ferie na Podhalu, jak tłumaczyła później – u rodziny (WIĘCEJ TUTAJ). Kontrowersje wzbudził fakt, że na stoku w Suchem pod Poroniniem jej trzej synowie jeździli na nartach i korzystali z wyciągu. A cała infrastruktura narciarska jest przecież zamknięta dla zwykłych śmiertelników, mogą z niej korzystać jedynie zawodnicy w ramach zorganizowanych treningów. Reporterzy sprawdzili: dzieci byłej wicepremier nie figurowały w systemie licencyjnym Polskiego Związku Narciarskiego, licencje miały pojawić się tam dopiero… po wysłaniu potwierdził w PZN w czwartek, że licencje dla synów Emilewicz zostały wydane dzień po zakończeniu zgrupowania narciarskiego, w którym cala trójka Emilewicz zapewniała, że nie złamała obostrzeń. W specjalnym oświadczeniu przekonywała, że jej synowie trenują narciarstwo alpejskie i wzięli udział w treningu szkoły narciarskiej. Długie wyjaśnienia, dotyczące również samego pobytu, nie przekonały jednak nawet jej kolegów ze Zjednoczonej Prawicy. Niektórzy nie przegapili okazji, żeby wbić jej szpilkę."Pycha kroczy przed upadkiem. Politycy nie są żadną specjalną kastą, która ma specjalne przywileje i której wolno więcej. Nie! Nie wolno!" - napisał na Twitterze wiceminister Janusz Kowalski z Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobro.„A można było morsować…" - kpił na TT poseł Porozumienia Michał NAJLEPSZE MEMY >>>Jadwigę Emilewcz krytykują nawet koledzy ze Zjednoczonej PrawicyZ kolei wiceminister w resorcie ds. klimatu Jacek Ozdoba uznał jej zachowanie za „niedopuszczalne i szkodzące Zjednoczonej Prawicy”. "Bóg, narty, ojczyzna!". Duda jednym telefonem załatwił otwarcie stoków MEMY- Obywatele mają obraz, że któryś z byłych członków rządu jedzie i łamie obostrzenia - przekonywał Ozdoba w Polsat News wiceminister. - Myślę, że przez tę historię rekomendowanie w przyszłości Jadwigi Emilewicz na ważne stanowiska będzie Gowin, kiedyś jej polityczny mentor i promotor, podkreślił w wypowiedzi dla Interii, że politycy powinni dawać dobry przykład. - Regulacje, które wprowadza rząd, muszą obowiązywać wszystkich w takim samym stopniu, nawet nas, polityków, w jeszcze większym niż ogół obywateli - podkreślił obecny Sejmu i szef klubu PiS Ryszard Terlecki nie wykluczył zawieszenia Emilewicz jako posłanki klubu PiS. - Jeśli to wszystko prawda, to bardzo przykre zdarzenie - do niedawna - i momentu skonfliktowania się z Jarosławem Gowinem - jedna z najważniejszych polityczek prawicy, nagrabiła sobie również u internautów. Zobaczcie najlepsze MEMY: Jadwiga Emilewicz z licencją na skoki w Zakopanem MEMY. Oto ... Tłumy narciarzy pod Kopcem Kościuszki. Tak spędzało się zimę w Krakowie!Kolejny słynny sklep wycofuje się z Polski! Jest ich coraz więcej [GALERIA]Budowa S7 w Krakowie pomiędzy Mistrzejowicami i Nową Hutą [WIZUALIZACJE, MAPY]"Bóg, narty, ojczyzna!". Duda jednym telefonem załatwił otwarcie stoków MEMYNowy sklep internetowy Magdy Gessler. Ceny zwalają z nóg. Flaczki za 50 złotych!Mieszkania w Krakowie dla milionerów. Tak można mieszkać!Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera Poprzedni Następny Dodał(a): Gość Data: 2021-11-06 22:12: Kategoria: Ogólna « » Komentarze: Najnowsze: Najlepsze: Żyrafom, podobnie jak słoniom czy nosorożcom, grozi wyginięcie. W Kongu są zabijane dla długich czarnych pędzli, które mają na ogonach. W Sudanie Południowym na mięso. Najwięcej ginie z powodu rozwoju rolnictwa. Jest rześki, lutowy poranek. W Kenii słońce wstaje szybko, ale przed szóstą nad jeziorem Naivasha widoczność jest wciąż słaba z powodu mgieł. Przedzieramy się przez zarośla, starając się nie wdepnąć w łajno hipopotama. – Gdybyście zjawili się tu po zachodzie słońca, spacer mógłby skończyć się tragicznie. Hipopotamy zabijają najwięcej ludzi w Afryce; gdy są wystraszone lub wściekłe, tratują wszystko, co znajdzie się na ich drodze, a biegają bardzo szybko – szepcze nasz przewodnik Norman. Do Crescent Island Game Park nad jeziorem Naivasha nie przyjeżdża się jednak po to, by podziwiać hipopotamy. Ten rezerwat dzikiej zwierzyny słynie ze spacerów z żyrafami. W odróżnieniu od tradycyjnych safari organizowanych w parkach narodowych Masai Mara czy Tsawo w Crescent Island można wysiąść z auta i podejść naprawdę blisko zwierząt. Oczywiście trzeba zachować ostrożność, ale prywatny właściciel za niewygórowaną opłatą pozwala na znacznie więcej niż władze państwowych parków. Chętnych nie brakuje. Najpierw pojawiają się zebry; zgrabne, pasiaste zadki znikają w gęstwinie – zwierzęta nie są przesadnie płochliwe, ale zachowują dystans. Potem w oddali zaczynają majaczyć sylwetki afrykańskich akacji, rozciągających swe parasole nad sawanną. Przy jednym z drzew stoi wielki, może nawet pięciometrowy samiec żyrafy. Jest tak zajęty odzieraniem młodej, soczystej kory z górnej partii pnia, że nie zauważa skradającej się grupki ludzi. Zbliżam się do niego na odległość kilku metrów. Norman macha ręką, żebym się już zatrzymał. Widzę dokładnie długi purpurowy język, który niczym wąż wysuwa się z żyrafiego pyska i z niezwykłą precyzją zahacza kawałki kory. Wbrew nazwie Crescent Island Game Park nie jest wyspą, tylko półwyspem odgrodzonym od reszty sawanny wysokim płotem. Żyrafom nie zagrażają tu ani kłusownicy, ani rolnicy wycinający drzewa pod pola uprawne. Lwów (które jako jedyne z drapieżników polują na żyrafy) też tu nie ma, więc majestatyczne przeżuwacze znalazły tu bezpieczną przystań. W czasie kilkugodzinnego spaceru spotykam ich dziesiątki – samce, samice z młodymi, małe stadka, maruderów i samotników. Żyrafy uwielbiam od dzieciństwa. „Wielką majówkę” Krzysztofa Rogulskiego oglądałem wiele razy właśnie z powodu sceny z żyrafą, ale żyjące w naturalnym środowisku zobaczyłem dopiero w dniu swych 39. urodzin – w sierpniu 2005 roku w rezerwacie Masai Mara w Kenii. Od tamtej pory wracałem do Afryki kilkakrotnie. Spacerowałem z żyrafami w Kenii, podglądałem je w Ugandzie. W Namibii widziałem, jak z szeroko rozstawionymi przednimi nogami schylają się do wodopoju. W lipcu 2016 roku znów miałem okazję oglądać żyrafy – tym razem w Rwandzie, w Parku Narodowym Akagera przy granicy z Tanzanią. Rwanda jest jednym z nielicznych przykładów sukcesu, jeśli chodzi o program ochrony tych najwyższych ssaków. Jeszcze czterdzieści lat temu nie było tam ani jednej żyrafy. Ale w 1986 r. rząd Kenii podarował władzom w Kigali dwa samce i cztery samice żyrafy masajskiej. Dwa lata później w Akagerze pojawiły się pierwsze żyrafie cielęta. Żyrafy podobnie jak inne dzikie zwierzęta ucierpiały na skutek wojny domowej w latach 90. Akagerę ogołocili uchodźcy z plemienia Hutu, kryjący się tu przed oddziałami Tutsi. Na szczęście ludzie nie zdołali wybić wszystkich żyraf, tak jak zrobili to z lwami. Kiedy w 2010 roku zarządzanie parkiem przejęła firma z RPA, zaczęto z powietrza liczyć dziką zwierzynę, w tym żyrafy. Z ostatniego takiego badania zrobionego cztery lata temu wynika, że populacja rozrosła się do ponad stu sztuk, choć większość żyje poza granicami parku. Eksperci przestrzegają, że wcześniej czy później dojdzie do konfliktów rolników z tymi zwierzętami, bo ziemi pod uprawę w Rwandzie brakuje, a potrzeby rosną. Podobnie jest w całej Afryce. Ludzie wycinają drzewa, których liśćmi żywią się żyrafy. Wypalają też busz i trawy, by sadzić maniok czy kukurydzę. Sawannę zamieniają na grodzone pastwiska, które dla dzikich zwierząt mogą się stać śmiertelną pułapką. Podróżując w 2013 roku po Namibii, natknąłem się na zaplątany w drut kolczasty korpus żyrafy. Był wyżarty od środka. Zjadane żywcem przez hieny i sępy zwierzę musiało straszliwie cierpieć. Ludzie, których spotkałem po drodze do parku narodowego Etosha, mówili mi, że takich przypadków jest więcej. – Żyrafom, podobnie jak innym dzikim zwierzętom w Afryce, najbardziej zagraża wzrost liczby ludności. To pociąga ze sobą utratę, fragmentację lub niszczenie siedlisk naturalnych – tłumaczy mi Stephanie Fennessy, szefowa Fundacji Ochrony Żyraf (GFC) z siedzibą w Namibii. Jej mąż Julian, który jest najsłynniejszym badaczem żyraf na świecie, zwrócił niedawno uwagę światowych mediów na fakt, że żyrafy w odróżnieniu od słoni czy nosorożców zupełnie zniknęły z radarów opinii publicznej, jakby nic im nie zagrażało. Jednak w grudniu zeszłego roku Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody (IUCN), która publikuje Czerwoną Księgę zagrożonych gatunków, oznajmiła, że te najwyższe ssaki na ziemi zagrożone są wyginięciem. W ciągu ostatnich 30 lat ich populacja zmniejszyła się o ponad 30 proc. Jest ich obecnie ok. 97,5 tys., choć jeszcze 100 lat temu w Afryce żyło ich co najmniej milion. W tych krajach, do których na bezkrwawe safari jeżdżą turyści – w Kenii, Tanzanii, Namibii czy Afryce Południowej – populacje żyraf są nadal spore. Dobrze sprawdził się tam model prywatnych rancz safari, których właściciele dostają niejako w dzierżawę dzikie zwierzęta i mogą czerpać korzyści z pokazywania ich turystom, ale w zamian karmią je w czasie suszy i pilnują przed kłusownikami. W samej Namibii w takich prywatnych enklawach żyje ok. 23 tys. żyraf. Znacznie gorzej jest tam, dokąd masowa turystyka nie dociera – w Nigerii, Angoli, Somalii, Kongu czy Sudanie Południowym, gdzie mięso z buszu ratuje od głodu całe wioski; w końcu dorosły samiec waży ponad tonę. Na żyrafy polują rebelianci z ugandyjskiej Armii Bożego Oporu, ukrywającej się na pograniczu Konga, Sudanu Południowego i Ugandy. W Kongu padają one ofiarą plemiennej tradycji, zgodnie z którą rodzina narzeczonego wręcza w prezencie przyszłemu teściowi czarną końcówkę blisko metrowego żyrafiego ogona. Dlatego społeczność międzynarodowa przegrywa batalię o przyszłość najwyższych ssaków na ziemi. W ciągu ostatnich kliku dekad zwierzęta te całkowicie wyginęły w Erytrei, Gwinei, Mauretanii i Senegalu i są zagrożone w Somalii, Nigerii i Mali. Pojawiają się jednak promyki nadziei. Udało się uratować niewielką populację rzadkich żyraf zachodnich w Nigrze. Na terenach, gdzie występowały, zaczęto rozdawać darmowe drewno na opał, więc ludzie przestali wycinać drzewa. Z kolei w graniczących z parkami narodowymi osadach wykopano głębokie studnie, więc wieśniacy nie musieli już czerpać wody z naturalnych wodopojów wykorzystywanych przez zwierzęta. Rezultaty przerosły oczekiwania. Jeszcze w połowie lat 90. w tym najbiedniejszym kraju Afryki żyło ledwie 50 żyraf zachodnich, dziś szacuje się, że jest ich ponad 400. Żyrafy w Nigrze przetrwały dzięki projektowi GFC, którym kierował Julian Fennessy. – Aby uratować żyrafy, trzeba zwrócić uwagę świata na trudną sytuację tych zwierząt. Takie organizacje jak nasza potrzebują funduszy, a te nie napłyną, jeśli ludzie i rządy nie będą świadome problemu – tłumaczy mi Stephanie Fennessy. Kiedy pytam ją, dlaczego jej zdaniem ludzkość przegapiła dramat żyraf, odpowiada: – Być może dlatego, że nie są dość sexy. Nie przejawiają tak silnych związków rodzinnych jak słonie, co przemawia ludziom do wyobraźni. Nie mają wielkich zębów, więc nie są tak straszne jak drapieżniki. Nie zaistniały więc w świadomości Zachodu – inaczej niż słonie czy lwy, które przeniknęły do niej pod postacią Bambich, Trąbalskich czy Króla Lwa. Mają też dość zaskakujące zwyczaje – zwłaszcza walkę przez uderzenie szyjami, jaką toczą ze sobą samce ubiegające się o przywilej kopulacji z samicą w rui. Jednak w wielu wypadkach kończy się ona seksem bynajmniej nie z samicą, ale... pomiędzy podnieconymi samcami. No, ale to, że żyrafy są dość odjazdowe, widać gołym okiem. Czy to jednak powód, by pozwolić na ich zagładę?„Fot. Jacek Pawlicki”

pycha kroczy przed upadkiem memy